Wywiad przeprowadzony przez Joannę Piekarską dla serwisu Notatki Terapuetyczne

 

O tym, czy słusznie boimy się psychiatry i co trzeba wiedzieć o zaburzeniach nastroju, opowiedziała mi dr Joanna Popławska

Ludzie boją się psychiatry. Idą do niego dopiero w ostateczności… Chyba wciąż jeszcze psychiatria nie ma dobrej prasy. Dlaczego wybrałaś ten zawód?

Joanna Popławska: Sama byłam początkowo sceptyczna wobec psychiatrii… Najpierw zdecydowałam się na medycynę. Zawsze mi dobrze szła nauka i podobało mi się to, że można pomagać ludziom. I jak już kończyłam studia, to na szóstym roku nie byłam zdecydowana, co chcę wybrać. Myślałam o pediatrii. Ale poszłam na pierwsze ćwiczenia z psychiatrii w szpitalu i zostałam wybrana do przeprowadzenia wywiadu z bardzo pobudzonym pacjentem.

Weszłam, powiedziałam: „Witam, Joanna Popławska, niech pan powie, co się takiego stało, że pana tutaj przywieźli?”. Nie zastanawiałam się, jak powinnam prowadzić wywiad, tylko zagaiłam rozmowę. I ten pacjent bardzo się uspokoił, zgodził się na hospitalizację. Wtedy asystent prowadzący zajęcia powiedział: „Pani jest urodzonym psychiatrą!”. Byłam zdziwiona, bo sama bym o tym nie pomyślała. To mi otworzyło nową perspektywę i później zdecydowałam się na tę specjalizację. Potem sobie przypomniałam, że podczas studiów zawsze byłam wybierana do zbierania wywiadu, więc chyba o to chodzi, o łatwość w nawiązywaniu kontaktu.

Gdybyś miała w prosty sposób wytłumaczyć, czym zajmuje się psychiatra, to co byś powiedziała?

To lekarz, który zajmuje się ludzkim umysłem.

Jest taki stereotyp, że jak ktoś chodzi do psychiatry, to znaczy, że jest nienormalny. To jest duży problem, bo to powoduje, że ludzie się boją przyjść po pomoc. Jak byś się do tego odniosła?

Mnie imponują ludzie, którzy się zgłaszają po pomoc, bo czują, że sobie nie radzą. Absolutnie się nie zgadzam z tym, że jeśli ktoś chodzi do psychiatry, to jest nienormalny. Nawet myślę, że to jest naprawdę duża świadomość — wiedzieć, że sobie nie radzę. Bo jeśli widzę, że coś się niepokojącego ze mną dzieje, czyli jakoś nadmiarowo dużo płaczę, albo że nic mnie nie cieszy, to pójście do lekarza jest rozsądnym wyjściem. Jednocześnie myślę, że dużo lepiej się zgłosić szybko niż zwlekać. Często tym, którzy nie idą do psychiatry bardzo długo, a cierpią na depresję, organizm odmawia posłuszeństwa. Więc uważam, że to świadczy o dużej świadomości, a nie o tym, że ktoś jest słaby albo nienormalny.

Jak byś zachęciła kogoś, kto się obawia albo wstydzi pójść do lekarza?

Powiedziałabym, że to jest lekarz jak każdy inny i że warto się skonsultować. Bo nasz nastrój zależy od neurohormonów, inaczej neurotransmiterów. Stres wpływa tak bardzo na nasz układ hormonalny, że kortyzol niszczy te neurohormony, które są w mózgu, i dochodzi tam do dużego bałaganu. Jeśli źle się mamy, to warto by było, żeby lekarz na to spojrzał, czy trzeba to naprawić, czy nie. Jeżeli ktoś się boi, to możemy mu powiedzieć, że słyszeliśmy o podobnych przypadkach i że osoby, które były u lekarza, naprawdę poczuły ulgę. Często zdarza się, że ktoś, komu przepisuję leki, na początku bardzo się boi. Kiedy tłumaczę, jak to działa, dlaczego stres tak bardzo niszczy nam neurohormony i że trzeba to naprawić, to ludzie się uspokajają. I jak oni wracają po miesiącu, to bardzo często słyszę: „Boże, dlaczego nie przyszedłem 8 lat temu?”. Więc chyba fajnie by było poradzić się kogoś, kto był u lekarza, żeby ten ktoś powiedział, jaką ulgę odczuł. Osobie, która się boi, poleciłabym kontakt z kimś, kto już korzystał z pomocy psychiatry.

To się wydaje najlepszym rozwiązaniem, tylko to jest błędne koło: nie mówimy o tym, bo obawiamy się oceny i odrzucenia, a może pięciu bliskich znajomych było u psychiatry i nie wiemy o tym. Bo też się bali?

Warto spróbować powiedzieć komuś: „Wiesz, ostatnio jest mi jakoś trudno, źle”, i zobaczyć, że ludzie nie patrzą na nas wtedy krzywo. To pomaga zmniejszyć lęk przed oceną. Wśród nas moim zdaniem co czwarta osoba wie, co to jest depresja.

Wie z doświadczenia…

Z doświadczenia własnego albo z doświadczenia rodzinnego.

Czy zdarzyło się, żeby ktoś z Twoich pacjentów miał kłopoty w miejscu pracy, bo przyniósł zwolnienie od psychiatry?

Rzeczywiście dużo osób nie chce, żeby tam była pieczątka ode mnie. Często ludzie wolą pójść po zwolnienie do internisty. Ale jeden mój pacjent powiedział: „Jaka ulga, szef spojrzał na mnie ze zrozumieniem i powiedział, że też był u psychiatry, też potrzebował leczenia”. Więc to są często spotykane obawy, a nie ma to obecnie dużo wspólnego z rzeczywistością. 30–40 lat temu zwolnienie od psychiatry mogło być źle widziane, ale w tych czasach, kiedy jest większa świadomość, nie wydaje mi się, żeby to był aż taki problem.

Dalsza część wywiadu w kolejnym wpisie